Rozwiązane

Ułoz własną niezwykło opowiesc o wybranym zjawisku astronomicznym np.wystepowaniu por roku dnia i nocy lub przyrodniczym np.powstawaniu lodowcow lub wybuchach wulkanow.Postaraj sie by słuchacze mieli wrazenie ze to starodawna histroria.Rozpocznij na przyklad tak; Przed tysiącami lat kiedy ziemia byla jeszcze młoda..................Na samym poczotku swiata......Kiedy swiat dopiero sie rodzil,,,,,,,



Odpowiedź :

Dawno, dawno temu za górami, za lasami..... No nie, lasów to wtedy jeszcze nie było:). Właściwie to nie było jeszcze nawet nadziei na powstanie lasów, bo nie istniało nawet najprostsze życie. No więc dawno, dawno temu za górami... Nie, to też nie:P. Gór nie było, zresztą dołów też jeszcze nie. Ale z pewnością było to bardzo dawno – jakieś 4,567 miliarda lat temu! Zupełnie młodziutka Ziemia miała wtedy zaledwie jakieś 20 milionów lat! I dopiero co posklejała się z masy gruzu krążącej wokół niedawno uruchomionego Słońca. To były czasy, o których zwykle nie uczy się na lekcjach geografii... Wiemy o nich bardzo niewiele, bo dramatyczne wydarzenia z przeszłości niemal zupełnie zatarły ich ślady...
W tamtym okresie Ziemia rosła sobie w spokoju podobna do sąsiadów – Wenus i Marsa – jak oni spokojna, równo ustawiona na orbicie i w ogóle jakaś taka porządna... Jej powierzchnia powstawała ze stale przyciąganego przez rosnącą grawitację pyłu i drobnych pozostałości obłoku, z którego ukształtował się cały Układ Słoneczny.
Gdyby tak pozostało, wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. No dobra – nie wszyscy. My akurat nie, bo na stabilnej planecie bez pór roku, ruchów tektonicznych i latającego wokół Księżyca zapewne wcale nie powstałoby życie...
Jednak młodziutka Ziemia nie miała zaznać spokojnego dzieciństwa. Niedaleko niej, na tej samej orbicie narodziła się jej demoniczna siostra bliźniaczka. Najwyraźniej kosmogruzu było tak dużo, że wystarczyło go na ukształtowanie jeszcze jednej planety. Mała (wielkości Marsa), pokraczna i wredna tylko czekała, by podstępnie uderzyć w nieszczęsną Ziemię. Biedaczka miała ledwie 34 miliony lat – jak na planetę była jeszcze dzieckiem. Rosnąca Thea, bo tak nazwaliśmy napastniczkę, stała się tak masywna, że zaczęło ją nosić po orbicie – raz zbliżała się, raz oddalała. Ta huśtawka trwała zaledwie kosmiczną chwilę – kilkadziesiąt, może kilkaset lat. Wreszcie Thea potężnie walnęła w biedną Ziemię. Na całe szczęście nie zdążyła się jeszcze dobrze rozpędzić – leciała z prędkością zaledwie 7 km/s. W dodatku najwyraźniej źle wycelowała i nie uderzyła centralnie.
To jednak wystarczyło, by sprawić, że Ziemia nigdy już nie była taka jak dawniej. Przede wszystkim potężny kęs gruzu wyrwanego z obu planet otoczył okaleczoną Ziemię szerokim pierścieniem. W zaledwie kilkadziesiąt godzin kamienie zlepiły się w bryłę, która po kilku latach przybrała kształt tego, co dziś znamy jako Księżyc.
Jednak największe zmiany zaszły na powierzchni planety. Energia uderzenia była tak potężna, że nie tylko stopiła, ale i odparowała wierzchnią warstwę skał. Atmosfera wypełniła się czymś niezwykłym – krzemem w postaci gazu. Po krótkim czasie ten kamienny gaz zaczął ulegać ponownej kondensacji i spadać w postaci deszczu. Jak niesympatyczne były to warunki, mówi temperatura topnienia krzemu wynosząca w normalnym ciśnieniu 1414 stopni Celsjusza. Wówczas jednak atmosfera składała się w dużej części z ciężkiego dwutlenku węgla, więc zarówno ciśnienie, jak i temperatura krzemowego deszczu były jeszcze wyższe. Naprawdę nie chcielibyście tam być – przez kilka miesięcy codziennie spadało około metra lawy.
Wszystko, co powstało przed zderzeniem, zniknęło bez śladu zalane gorącym deszczem. Przez kolejne kilkaset milionów lat powierzchnia Ziemi pozostawała półpłynną, stale mieszającą się masą. Bardzo powoli stygła, tworząc początkowo cieniutką skorupę na płynnym wszechoceanie magmy. Niemal wszystkie skały, które miały szanse wtedy się zestalić, dziś już dawno nie istnieją – setki razy przemielone, przetopione, zmiażdżone ciśnieniem i wciągnięte w głąb planety. Najstarsze znane nam kamienie mają zaledwie 3,6 miliarda lat, a więc powstały setki milionów lat po zderzeniu z Theą.
Jest jednak mała grupa minerałów, które pamiętają dziwny okres płynnej Ziemi. To cyrkony – małe kryształy, które można spotkać na niemal całej planecie. Sporo ich jest koło Szklarskiej Poręby, całe mnóstwo w nadbałtyckim piasku. Zwykle są przezroczyste, zabarwione na żółto, brązowo, niebiesko lub zielono. Liczą sobie nawet 4,2 miliarda lat – 600 milionów więcej niż jakikolwiek inny minerał.
To one po odpowiednim oszlifowaniu stają się mało docenianą namiastką diamentów – cyrkoniami. Są bardziej miękkie od najtwardszego z minerałów, jednak podobnie do niego załamują światło. Choć na co dzień nie doceniamy tych najstarszych minerałów świata, naukowcy dowiadują się z nich zupełnie niezwykłych rzeczy.
Na przykład analiza składu chemicznego cyrkonu dowodzi, że przynajmniej część kryształów uformowała się w wodzie. A skoro tak, to znaczy, że w okresie gdy powierzchnia Ziemi była w znacznej części pokryta lawą, gdzieś jednak musiały istnieć jakieś zbiorniki wodne.
Jak to możliwe, by na tak rozgrzanej planecie w ogóle istniała woda w postaci cieczy? To akurat można wyjaśnić panującym ciśnieniem – im wyższe, tym wyższa temperatura wrzenia wody. W ciężkiej i gęstej atmosferze woda pozostaje płynna nawet w temperaturze kilkuset stopni Celsjusza. Jednak by woda mogła się gdzieś zebrać, musiała istnieć jakaś stała skorupa na powierzchni Ziemi. Czemu więc dziś nie znajdujemy żadnych jej śladów?
Odpowiedzią może być aktywność tektoniczna Ziemi – stale zachodzą na niej procesy sprawiające, że nowe skały wyłaniają się z gorącego wnętrza planety, stygnąc, formują twardą skorupę, aż wreszcie znikają z powrotem w gorącej magmie. Gdyby nie zdradzieckie uderzenie Thei, nic takiego nie miałoby miejsca – skorupa Ziemi byłaby równie nudna jak niemająca tektoniki powierzchnia Marsa. Jednak wielkie topienie i zastyganie młodej planety uruchomiło ten proces, który trwa do dziś. Naukowcy wciąż zastanawiają się, jak się to zaczęło – jedna z teorii mówi, że w ledwo zastygającą, cieniutką skorupę Ziemi uderzyła potężna asteroida, przebijając twardą warstwę i powodując ogromny wyciek lawy na powierzchnię. Jednocześnie część twardej powierzchni zaczęła się zapadać popychana przez wylewającą się magmę. Zjawisko mogło rozszerzać się wzdłuż nierówności na świeżej powierzchni planety i stopniowo objąć całą jej powierzchnię. To dzięki niemu oceany są stale zaopatrywane w potrzebne życiu pierwiastki, atmosfera jest w stanie się odnawiać, a my możemy wchodzić na Giewont lub snuć się po bieszczadzkich połoninach. Może więc nie powinniśmy jednak mieć pretensji do Thei?






Te miniki na pryodcie to mozesz sobie usunac ,jesli chcesz.. =đ