Odpowiedź :
Monumentalne budowle powstają czasem w wątpliwych warunkach politycznych. Czy architekt powinien odmawiać wykonania takich zamówień? Tylko idioci odmawiają – twierdzi Jacques Herzog, twórca projektu stadionu w Pekinie.
Pana nowe dzieło jest ulubionym dziełem chińskich władz. Ten stadion pojawił się już nawet jako motyw na banknotach. Zachwyca szeroką publiczność – właśnie takiego uznania życzyli sobie zleceniodawcy. Czy nie zrujnuje to pańskiej opinii na świecie?
Za dużo tu spekulacji. W pytaniu chodzi przecież właściwie o to, dlaczego przyjęliśmy zlecenie od kraju, który nie przestrzega praw człowieka i w którym panuje dyktatura. Dobrze zrobiliśmy, czy nie?
Właśnie. Dobrze?
Tak. Teraz jesteśmy pewni, że to była słuszna decyzja. My także w żadnym wypadku nie akceptujemy naruszania praw człowieka. Uważamy jednak, że w Chinach dokonuje się jakieś otwarcie. Widzimy postęp. Do tego właśnie należy nawiązać. Nie chcemy tu przesadzać z naszą rolą, ale stadion jest może chociaż małym fragmentem tej drogi.
Ale także ważnym kamykiem mozaiki, jaka składa się na samoświadomość Chińczyków.
Kto, jeśli nie my, architekci, powinien wiedzieć, jaki wpływ na ludzi wywierają budynki? Oddziałują nie tylko na świat zewnętrzny, ale i na tych, którzy w nich przebywają. Widać to na przykładzie stadionu.
Dlatego, że tak podoba się także Chińczykom?
Nie myślimy zwykle symbolami, ale stadion w Pekinie stał się właśnie takim symbolem. Ten budynek Chińczycy wręcz kochają. Mówią o nim jak o jednym z najważniejszych skarbów ich kultury, zaraz obok chińskiego muru. Identyfikują się z nim, nazywają go swoim gniazdem. Już teraz nie ma właściwie znaczenia, kto go zbudował.
Nie jest to więc za bardzo po Pańskiej myśli.
Ależ tak – to oznaka ogromnej akceptacji. Dla nas ten stadion nie jest tylko budowlą, jest częścią miasta. Wizja to wielkie słowo, ale według naszej wizji stadion miał być miejscem publicznym, gdzie toczy się życie mieszkańców, gdzie coś się dzieje. Miał być także czymś dywersyjnym, a przynajmniej czymś, co trudno kontrolować czy choćby ogarnąć wzrokiem.
Pańska architektura jako akt sprzeciwu? Czy Pan przypadkiem nie przesadza?
Nie. My widzimy stadion jako swojego rodzaju konia trojańskiego. Wybudowaliśmy obiekt, wypełniając wyznaczoną nam przestrzeń, ale zinterpretowaliśmy ten program w taki sposób, że obrzeża stadionu można wykorzystać zupełnie inaczej. Tak więc udostępniliśmy ludziom miejsca codziennych spotkań, które trudno obserwować, pełne nisz i mniejszych fragmentów – całkiem inne niż publiczne place defilad.
Pana nowe dzieło jest ulubionym dziełem chińskich władz. Ten stadion pojawił się już nawet jako motyw na banknotach. Zachwyca szeroką publiczność – właśnie takiego uznania życzyli sobie zleceniodawcy. Czy nie zrujnuje to pańskiej opinii na świecie?
Za dużo tu spekulacji. W pytaniu chodzi przecież właściwie o to, dlaczego przyjęliśmy zlecenie od kraju, który nie przestrzega praw człowieka i w którym panuje dyktatura. Dobrze zrobiliśmy, czy nie?
Właśnie. Dobrze?
Tak. Teraz jesteśmy pewni, że to była słuszna decyzja. My także w żadnym wypadku nie akceptujemy naruszania praw człowieka. Uważamy jednak, że w Chinach dokonuje się jakieś otwarcie. Widzimy postęp. Do tego właśnie należy nawiązać. Nie chcemy tu przesadzać z naszą rolą, ale stadion jest może chociaż małym fragmentem tej drogi.
Ale także ważnym kamykiem mozaiki, jaka składa się na samoświadomość Chińczyków.
Kto, jeśli nie my, architekci, powinien wiedzieć, jaki wpływ na ludzi wywierają budynki? Oddziałują nie tylko na świat zewnętrzny, ale i na tych, którzy w nich przebywają. Widać to na przykładzie stadionu.
Dlatego, że tak podoba się także Chińczykom?
Nie myślimy zwykle symbolami, ale stadion w Pekinie stał się właśnie takim symbolem. Ten budynek Chińczycy wręcz kochają. Mówią o nim jak o jednym z najważniejszych skarbów ich kultury, zaraz obok chińskiego muru. Identyfikują się z nim, nazywają go swoim gniazdem. Już teraz nie ma właściwie znaczenia, kto go zbudował.
Nie jest to więc za bardzo po Pańskiej myśli.
Ależ tak – to oznaka ogromnej akceptacji. Dla nas ten stadion nie jest tylko budowlą, jest częścią miasta. Wizja to wielkie słowo, ale według naszej wizji stadion miał być miejscem publicznym, gdzie toczy się życie mieszkańców, gdzie coś się dzieje. Miał być także czymś dywersyjnym, a przynajmniej czymś, co trudno kontrolować czy choćby ogarnąć wzrokiem.
Pańska architektura jako akt sprzeciwu? Czy Pan przypadkiem nie przesadza?
Nie. My widzimy stadion jako swojego rodzaju konia trojańskiego. Wybudowaliśmy obiekt, wypełniając wyznaczoną nam przestrzeń, ale zinterpretowaliśmy ten program w taki sposób, że obrzeża stadionu można wykorzystać zupełnie inaczej. Tak więc udostępniliśmy ludziom miejsca codziennych spotkań, które trudno obserwować, pełne nisz i mniejszych fragmentów – całkiem inne niż publiczne place defilad.