Odpowiedź :
Akcja „Hamleta” rozgrywa się w starym, średniowiecznym zamku. Przypomina miejsce odseparowane od świata. Legenda łączy tę historię z zamkiem Kronborg, który znajduje się na wyspie Zelandia, w Danii. Głównego bohatera, Hamleta, gra 34-letni Mel Gipson, Gertrudę - Glen Cole i Klaudiusza – Alan Bates.
Film został nakręcony w 1990 r. Z racji tego, że był najbardziej nowoczesnym, w 1991r. został nominowany do Oskara w dwóch kategoriach: kostiumy (dzieło Maurizio Milentii) i scenografia.
Ziffireli, twórca filmu doskonale żongluje tekstami. Pominął aspekty polityczne lektury i nie wprowadził do akcji postaci Fortynbasa, który w oryginalnym tekście obejmuje władzę w Danii po śmierci bohaterów. W pierwszej scenie filmu jest przedstawiony pogrzeb starego Hamleta i rozpacz Gertrudy, czego nie ma w książce. Mimo tego, została zachowana wierność wobec epoki.
Hamlet bardzo przeżywa śmierć Ojca. Kiedy zostaje zawiadomiony o pojawiającym się duchu zmarłego, postanawia niezwłocznie się z nim spotkać i porozmawiać. Dowiaduje się, że został On zamordowany przez swego brata, Klaudiusza. Zostaje poproszony o pomszczenie śmierci. W między czasie dowiaduje się, że ów morderca i jego „cnotliwa” matka, Gertruda, postanowili się pobrać, mimo, że minęły zaledwie około dwa miesiące od morderstwa.
Główny bohater milczy i jest obserwatorem pod maską szaleństwa. Aby się nie wydać musi zerwać ze swoją ukochaną, Ofelią. Do zamku przybywają aktorzy, których postanawia wykorzystać Hamlet. Zastawia pułapkę na Klaudiusza. Zagrana jest scena, która przedstawia faktyczny obraz śmierci starego Króla. Morderca się ujawnia. Chcę się pozbyć młodzieńca za wszelką cenę. Podejmuje próbę zabicia go poza granicami państwa, jednak plan nie doszedł do skutku.
Wróciwszy do ojczyzny, mówi matce o zbrodni i zabija Poloniusza. Między Gertrudą i jej synem panuje erotyczna, wręcz kazirodcza więź.
Później spotyka człowieka kopiącego grób i dowiaduje się, że leżał tam Yiorik, który go niegdyś rozśmieszał do łez. Widzi kondukt pogrzebowy Ofelii. Odbywa się pojedynek między Laertesem, synem Poloniusza i bratem Ofelii, która popełniła samobójstwo z powodu szaleństwa, a Hamletem. Pozorne kibicowanie pasierbowi przez Króla jest bardzo złudne. Razem z Laertesem uknuli spisek. Miecz, przed którym miała się bronić sierota po Królu, był zatruty. Wino, które wypiłby, w razie wygranej, również było zatrute. Walka zdaje się przesądzona. Królowa wypiła zatruty napój, Hamlet został zatruty trucizną z miecza, tak samo jak Laertes. Król ginie śmiercią, jaką zgotował Hamletowi.
Ostatni monolog wymawia Horacy, najlojalniejszy przyjaciel głównego bohatera.
Całość akcji jest dość krwawa i zdaje się mało prawdopodobna. Jednak film został nakręcony z najwyższą jakością.
Film został nakręcony w 1990 r. Z racji tego, że był najbardziej nowoczesnym, w 1991r. został nominowany do Oskara w dwóch kategoriach: kostiumy (dzieło Maurizio Milentii) i scenografia.
Ziffireli, twórca filmu doskonale żongluje tekstami. Pominął aspekty polityczne lektury i nie wprowadził do akcji postaci Fortynbasa, który w oryginalnym tekście obejmuje władzę w Danii po śmierci bohaterów. W pierwszej scenie filmu jest przedstawiony pogrzeb starego Hamleta i rozpacz Gertrudy, czego nie ma w książce. Mimo tego, została zachowana wierność wobec epoki.
Hamlet bardzo przeżywa śmierć Ojca. Kiedy zostaje zawiadomiony o pojawiającym się duchu zmarłego, postanawia niezwłocznie się z nim spotkać i porozmawiać. Dowiaduje się, że został On zamordowany przez swego brata, Klaudiusza. Zostaje poproszony o pomszczenie śmierci. W między czasie dowiaduje się, że ów morderca i jego „cnotliwa” matka, Gertruda, postanowili się pobrać, mimo, że minęły zaledwie około dwa miesiące od morderstwa.
Główny bohater milczy i jest obserwatorem pod maską szaleństwa. Aby się nie wydać musi zerwać ze swoją ukochaną, Ofelią. Do zamku przybywają aktorzy, których postanawia wykorzystać Hamlet. Zastawia pułapkę na Klaudiusza. Zagrana jest scena, która przedstawia faktyczny obraz śmierci starego Króla. Morderca się ujawnia. Chcę się pozbyć młodzieńca za wszelką cenę. Podejmuje próbę zabicia go poza granicami państwa, jednak plan nie doszedł do skutku.
Wróciwszy do ojczyzny, mówi matce o zbrodni i zabija Poloniusza. Między Gertrudą i jej synem panuje erotyczna, wręcz kazirodcza więź.
Później spotyka człowieka kopiącego grób i dowiaduje się, że leżał tam Yiorik, który go niegdyś rozśmieszał do łez. Widzi kondukt pogrzebowy Ofelii. Odbywa się pojedynek między Laertesem, synem Poloniusza i bratem Ofelii, która popełniła samobójstwo z powodu szaleństwa, a Hamletem. Pozorne kibicowanie pasierbowi przez Króla jest bardzo złudne. Razem z Laertesem uknuli spisek. Miecz, przed którym miała się bronić sierota po Królu, był zatruty. Wino, które wypiłby, w razie wygranej, również było zatrute. Walka zdaje się przesądzona. Królowa wypiła zatruty napój, Hamlet został zatruty trucizną z miecza, tak samo jak Laertes. Król ginie śmiercią, jaką zgotował Hamletowi.
Ostatni monolog wymawia Horacy, najlojalniejszy przyjaciel głównego bohatera.
Całość akcji jest dość krwawa i zdaje się mało prawdopodobna. Jednak film został nakręcony z najwyższą jakością.
Rozumiem, iż chodzi o film z 2000 roku:
Oto recenzja z moich starych danych, jest dosyć długi więc zalecam to streścić:
Nowy-stary Szekspir. Michael Almereyda nie wykazał się ani specjalną oryginalnością w wyborze ekranizowanego dramatu klasyka (miał kilkudziesięciu poprzedników), ani w wyborze teledyskowej formy (ostatnio "Titus Andronikus"), ani też w pomyśle na przeniesienie akcji w nasze realia (np. Romeo - ten od Julii i ten od przymusowego umierania). Na ale jakże być odkrywcą w erze postmodernizmu? Sztuką jest teraz twórczo powielać, udowadniając uniwersalizm klasyków. I to się udało.
Film nie jest 4-godzinną pigułą nie do przełknięcia, jak jego poprzednik, tylko zgrabną, kolorową, mniejszą o połowę pigułeczką. Co ciekawe, dla niektórych może rażące, innych pociągające, to fakt, że zamknięte w podniebnych drapaczach Nowego Jorku (Danemark to teraz nazwa firmy, Elsinore-hotelu) osoby dramatu wciąż mówią językiem swego twórcy. Całe szczęście, że zrzuciły jego szaty, zastępując je garniturami, sexy-kieckami, czy, jak tytułowy bohater, wełnianymi czapkami (taki grunge style). A co powiecie na: "być czy nie być" w wypożyczalni wideo albo na ducha z automatu? Ciekawa jest też sama obsada. Jako para tragiczna Hamlet - Ofelia: popkulturowe piękności Hawke i Stiles. Jako zły Klaudiusz, dobry agent Cooper z "Twin Peaks", czyli Kyle McLachlan. Czy to przejdzie? Hmm... Zalecam otwarty umysł i wizytę w kinie.
Prezes Korporacji Danemark (Dania) ginie w tajemniczych okolicznościach. Biznes i żonę przejmuje jego brat, Klaudiusz. Prowadzony niemalże za rękę (wolną, bo z drugiej nie wypuszcza nieodzownej kamery wideo) przez ducha zmarłego, jego metafizyczny syn, student Hamlet, rozpoczyna własne śledztwo. Równolegle do walki o prawdę, toczy bój o miłość, czyli Ofelię. W blasku laptopów, przy akompaniamencie kakofonii telefonów komórkowych i faksów następuje starcie odwiecznych sił dobra i zła.
Oto recenzja z moich starych danych, jest dosyć długi więc zalecam to streścić:
Nowy-stary Szekspir. Michael Almereyda nie wykazał się ani specjalną oryginalnością w wyborze ekranizowanego dramatu klasyka (miał kilkudziesięciu poprzedników), ani w wyborze teledyskowej formy (ostatnio "Titus Andronikus"), ani też w pomyśle na przeniesienie akcji w nasze realia (np. Romeo - ten od Julii i ten od przymusowego umierania). Na ale jakże być odkrywcą w erze postmodernizmu? Sztuką jest teraz twórczo powielać, udowadniając uniwersalizm klasyków. I to się udało.
Film nie jest 4-godzinną pigułą nie do przełknięcia, jak jego poprzednik, tylko zgrabną, kolorową, mniejszą o połowę pigułeczką. Co ciekawe, dla niektórych może rażące, innych pociągające, to fakt, że zamknięte w podniebnych drapaczach Nowego Jorku (Danemark to teraz nazwa firmy, Elsinore-hotelu) osoby dramatu wciąż mówią językiem swego twórcy. Całe szczęście, że zrzuciły jego szaty, zastępując je garniturami, sexy-kieckami, czy, jak tytułowy bohater, wełnianymi czapkami (taki grunge style). A co powiecie na: "być czy nie być" w wypożyczalni wideo albo na ducha z automatu? Ciekawa jest też sama obsada. Jako para tragiczna Hamlet - Ofelia: popkulturowe piękności Hawke i Stiles. Jako zły Klaudiusz, dobry agent Cooper z "Twin Peaks", czyli Kyle McLachlan. Czy to przejdzie? Hmm... Zalecam otwarty umysł i wizytę w kinie.
Prezes Korporacji Danemark (Dania) ginie w tajemniczych okolicznościach. Biznes i żonę przejmuje jego brat, Klaudiusz. Prowadzony niemalże za rękę (wolną, bo z drugiej nie wypuszcza nieodzownej kamery wideo) przez ducha zmarłego, jego metafizyczny syn, student Hamlet, rozpoczyna własne śledztwo. Równolegle do walki o prawdę, toczy bój o miłość, czyli Ofelię. W blasku laptopów, przy akompaniamencie kakofonii telefonów komórkowych i faksów następuje starcie odwiecznych sił dobra i zła.
"Hamlet" raz jeszcze? Dlaczego nie, kino ma nieskończoną możliwość interpretacji. Co więcej, czy jest to "Hamlet" w klasycznym stylu, czy w jakimś kolejnym przebraniu, geniusz Szekspira błyszczy jak diament. Twardy. Wytrzymuje każdą próbę rozbicia. Także "Hamlet" AD 2000, który rozgrywa się w korporacyjnym wieżowcu, w salach konferencyjnych, nawet na basenie, ma wciąż wymiar szekspirowski. A trzeba przyznać, że śmiałość adaptacji bije tym razem rekordy (chociaż był już swego czasu uwspółcześniony "Hamlet" - "Reszta jest milczeniem" Helmuta Kautnera). Przede wszystkim na przekór supernowoczesnej scenerii, bohaterowie przemawiają dostojnym wierszem: to, co rozgrywa się w nowojorskiej firmie Duńska Korporacja jest jednak tragedią. Niczego nie brakuje: morderstwa, Duch Ojca, słynne przedstawienie demaskujące Króla, utopiona Ofelia, nawet końcowy pojedynek na szpady. Tylko sceneria inna, no i zmieniły się pełnione przez ludzi urzędy - Król jest teraz szefem korporacji, a nikt, kto zetknął się ze stosunkami panującymi dziś w firmach, nie zdziwi się, że tytułowany jest: "Wasza Wysokość". Feudalizm nie umarł. Ofelia, która zajmuje się fotografią, popełnia samobójstwo topiąc się w basenie z fontanną u stóp wieżowca, Duch pojawia się, jak należy, na monitorach straży przy wejściu. Jest też sportowy pojedynek na szpady, pojedynek w maskach ochronnych i białych uniformach, który zamienia się w końcu w strzelaninę, ale wiadomo, że korporacja jest w gruncie rzeczy organizacją gangsterską.
Jakoś nikt nie protestował, kiedy nie tak dawno Kenneth Branagh rozegrał swojego ekranowego "Hamleta" w scenerii duńskiego dworu z połowy XIX wieku. Czy przesunięcie w czasie o następne sto czy sto pięćdziesiąt lat to rozwiązanie groteskowe? Na jakiejś płaszczyźnie tak, groteski nie da się uniknąć (Duch Ojca znikający w maszynie z Coca-colą), ale przed śmiesznością ratuje film młodzieńczość. Pozbawiona zahamowań i szacunku dla tradycji. Agresywna. Zabawowa i porywająca. Reżyserem jest Michael Almereyda, którego znamy z niekonwencjonalnego horroru "Nadja", może histerycznego w tonie i niejasnego, za to swobodnie żonglującego wszelkimi technicznymi sztuczkami. Postmodernistyczna zabawa w kino. Jego drugi film jest podobny. Hamlet grany przez gniewnego Ethana Hawke, obsesyjnie bawi się sprzętem wideo i kieruje na siebie obiektyw kamery jakby sprawdzając wyraz twarzy przy wypowiadaniu kluczowej kwestii: "Być albo nie być...". Trudno nie dostrzec w tym geście programowej manifestacji. To, co realne, staje się tożsame ze swym obrazem. Konsekwentnie więc dworski spektakl o morderstwie popełnionym przez Klaudiusza otrzymuje formę projekcji filmu wideo - zresztą z całym bagażem estetycznej naiwności video-artu. Z nieustannego strumienia obrazów, w który Hamlet wydaje się zanurzony, wyłania się w jakimś momencie Gielgud w swojej słynnej roli Hamleta - i to zestawienie wielkiego aktora w tradycyjnej teatralnej czerni ze współczesnym idolem w norweskiej wełnianej czapce naciągniętej aż na oczy wyda się przez chwilę złowrogim paradoksem. Który z tych Hamletów jest karykaturą którego?
Dla takich niespodzianek warto oglądać film Almereydy, nawet jeśli irytuje w nim powierzchowność ujęcia, brak charakterów i spłaszczenie akcji do wymiaru konfliktu interesów w rozgrywkach korporacyjnych. Prawdziwy "Hamlet" jest egzystencjalnym dramatem niemożności, ale i niechęci do przyjęcia roli wyznaczonej synowi zamordowanego króla w istniejącym społeczno-politycznym porządku. Hamlet skazany jest na działanie, więc działa, ale nieustannie rozważa argumenty niebezpiecznie podważające sensowność tego działania. Co więcej Hamlet szekspirowski wpisany jest w świat, w którym porządek ludzki styka się z porządkiem boskim. Dlatego bez wahania gotów jest zabić Klaudiusza podsłuchującego jego rozmowę z matką, ale cofa się przed zabiciem Klaudiusza pogrążonego w modlitwie. Ale w świecie firm nie ma porządku boskiego. Nie ma też porządku moralnego, bo przecież musiałby wspierać się jakimś kanonem wyższych racji. Nie istnieje zatem poczucie winy za popełnione uczynki. Zastępuje je co najwyżej poczucie przegranej, która wywołuje żal i złość ale bez moralnej samooceny. Hamlet wpisany w taki świat jest postacią zubożoną, ograniczoną do buntowniczych gestów, które powtarzają tylko dobrze znaną z ekranu postawę buntownika bez przyczyny. Jeśli jednak zapomni się o szekspirowskich perypetiach skomplikowanej fabuły, okaże się, że ten Nowy Hamlet otwiera zaskakującą perspektywę. Perspektywę świata ponowoczesnego, ukształtowanego presją mediów, pozbawionego, jak chce filozof, takiej właśnie nowoczesnej kultury Jean Baudrillard, ciężaru realności i dlatego przemieniającego się w "simulacrum" - obraz wyprzedający swoje odniesienie. Przed oczyma widza toczy się fascynująca gra, ale nie na poziomie fabuły lecz obrazów. Zapewne takie odczytanie Tragedii Hamleta możliwe jest tylko w kinie. I jeśli nawet Almereyda nie wykorzystał wynikających z tego możliwości, jego brawurowa próba jest i tak bardziej inspirująca, niż byłaby nią opowieść o losie duńskiego Królewicza, który z różnych powodów nie zdąży objąć nowojorskiej firmy należnej mu po tatusiu.
Jakoś nikt nie protestował, kiedy nie tak dawno Kenneth Branagh rozegrał swojego ekranowego "Hamleta" w scenerii duńskiego dworu z połowy XIX wieku. Czy przesunięcie w czasie o następne sto czy sto pięćdziesiąt lat to rozwiązanie groteskowe? Na jakiejś płaszczyźnie tak, groteski nie da się uniknąć (Duch Ojca znikający w maszynie z Coca-colą), ale przed śmiesznością ratuje film młodzieńczość. Pozbawiona zahamowań i szacunku dla tradycji. Agresywna. Zabawowa i porywająca. Reżyserem jest Michael Almereyda, którego znamy z niekonwencjonalnego horroru "Nadja", może histerycznego w tonie i niejasnego, za to swobodnie żonglującego wszelkimi technicznymi sztuczkami. Postmodernistyczna zabawa w kino. Jego drugi film jest podobny. Hamlet grany przez gniewnego Ethana Hawke, obsesyjnie bawi się sprzętem wideo i kieruje na siebie obiektyw kamery jakby sprawdzając wyraz twarzy przy wypowiadaniu kluczowej kwestii: "Być albo nie być...". Trudno nie dostrzec w tym geście programowej manifestacji. To, co realne, staje się tożsame ze swym obrazem. Konsekwentnie więc dworski spektakl o morderstwie popełnionym przez Klaudiusza otrzymuje formę projekcji filmu wideo - zresztą z całym bagażem estetycznej naiwności video-artu. Z nieustannego strumienia obrazów, w który Hamlet wydaje się zanurzony, wyłania się w jakimś momencie Gielgud w swojej słynnej roli Hamleta - i to zestawienie wielkiego aktora w tradycyjnej teatralnej czerni ze współczesnym idolem w norweskiej wełnianej czapce naciągniętej aż na oczy wyda się przez chwilę złowrogim paradoksem. Który z tych Hamletów jest karykaturą którego?
Dla takich niespodzianek warto oglądać film Almereydy, nawet jeśli irytuje w nim powierzchowność ujęcia, brak charakterów i spłaszczenie akcji do wymiaru konfliktu interesów w rozgrywkach korporacyjnych. Prawdziwy "Hamlet" jest egzystencjalnym dramatem niemożności, ale i niechęci do przyjęcia roli wyznaczonej synowi zamordowanego króla w istniejącym społeczno-politycznym porządku. Hamlet skazany jest na działanie, więc działa, ale nieustannie rozważa argumenty niebezpiecznie podważające sensowność tego działania. Co więcej Hamlet szekspirowski wpisany jest w świat, w którym porządek ludzki styka się z porządkiem boskim. Dlatego bez wahania gotów jest zabić Klaudiusza podsłuchującego jego rozmowę z matką, ale cofa się przed zabiciem Klaudiusza pogrążonego w modlitwie. Ale w świecie firm nie ma porządku boskiego. Nie ma też porządku moralnego, bo przecież musiałby wspierać się jakimś kanonem wyższych racji. Nie istnieje zatem poczucie winy za popełnione uczynki. Zastępuje je co najwyżej poczucie przegranej, która wywołuje żal i złość ale bez moralnej samooceny. Hamlet wpisany w taki świat jest postacią zubożoną, ograniczoną do buntowniczych gestów, które powtarzają tylko dobrze znaną z ekranu postawę buntownika bez przyczyny. Jeśli jednak zapomni się o szekspirowskich perypetiach skomplikowanej fabuły, okaże się, że ten Nowy Hamlet otwiera zaskakującą perspektywę. Perspektywę świata ponowoczesnego, ukształtowanego presją mediów, pozbawionego, jak chce filozof, takiej właśnie nowoczesnej kultury Jean Baudrillard, ciężaru realności i dlatego przemieniającego się w "simulacrum" - obraz wyprzedający swoje odniesienie. Przed oczyma widza toczy się fascynująca gra, ale nie na poziomie fabuły lecz obrazów. Zapewne takie odczytanie Tragedii Hamleta możliwe jest tylko w kinie. I jeśli nawet Almereyda nie wykorzystał wynikających z tego możliwości, jego brawurowa próba jest i tak bardziej inspirująca, niż byłaby nią opowieść o losie duńskiego Królewicza, który z różnych powodów nie zdąży objąć nowojorskiej firmy należnej mu po tatusiu.