Odpowiedź :
Odpowiedź:
Trzymaj ostatnio tez to mialem hah
Reduta Ordona” Adama Mickiewicza została opatrzona podtytułem „opowiadanie adiutanta”. Jej treścią jest właśnie relacja owego adiutanta, czyli jednego z obrońców Warszawy przed Rosjanami.
Wydarzenia te miały miejsce w 1831 roku i były ostatnim etapem powstania listopadowego. Żołnierz opowiada o całym epizodzie z perspektywy czasu. Wyszedł na działo i stamtąd obserwował pole walki. Z naprzeciwka nadciągał oddział Rosjan wyposażony w 200 armat. Zaatakował on redutę Ordona, która posiadała jedynie 6 dział. Żołnierze Ordona dzielnie się bronili, jednak wróg stopniowo zdobywał pozycje Polaków.
Kiedy Rosjanie zniszczyli ostatnią polską armatę, oddział zaczął wykorzystywać broń ręczną. Pomimo zaciekłej walki, Rosjanom udało się przełamać opór Polaków. Kiedy wzrok adiutanta przesłoniły łzy, jego generał obserwował wszystko przez lunetę wspartą na ramieniu żołnierza. Oznajmił, że reduta został stracona.
Generał z powodu słabego wzroku przekazał lunetę adiutantowi i polecił mu dokładnie obserwować, co się dzieje z samym Ordonem. Adiutant ujrzał, jak dowódca reduty skacze do lochu z zapalonym ładunkiem wybuchowym i wraz z sobą wysadza cały szaniec. Jego czyn spowodował, że zginęli wszyscy: Polacy i szturmujący redutę Rosjanie.
Na koniec adiutant stwierdza, że Ordon zostanie patronem szańców, ponieważ jego dzieło miało wymiar heroiczny. Czyn dowódcy jest również porównywany do czynu Boga, który w dzień ostateczny zniszczy niegodziwy świat.
Wersy 1-20: Cały utwór nosi podtytuł „Opowiadanie adiutanta”, fakty poznajemy więc z ust Stefana Garczyńskiego, adiutanta Ordona.
Opowiadanie rozpoczyna się stwierdzeniem, że żołnierzom z najbliższego otoczenia adiutanta nie dano rozkazu strzelania. Mogli więc obserwować pole walki. Oddziały Rosjan miały przewagę liczebną. Zostały porównane do sępów i błota. Nacierały na redutę Ordona - „białą, wąską, zaostrzoną”. Ten kontrast czerni i bieli świadczy o nacechowaniu emocjonalnym mówiącego, który jest po stronie Ordona, a przeciwko Rosjanom. Obrońcy reduty mieli tylko sześć armat, ale nie przerywano ognia. Strzelano celnie, a efektem była śmierć nacierających.
Wersy 21-28: Najcelniej trafiające pociski były jak anioł śmierci, który pustoszył szeregi wroga.
Wersy 29-35: Tu pojawiają się retoryczne (nie wymagające odpowiedzi) pytania, gdzie jest człowiek, który wyprawia na rzeź takie tłumy żołnierzy. Czy może jest wśród walczących, czy dzieli ich odwagę i cierpienie? Nie - to rosyjski car, on przebywa bezpiecznie w swoim pałacu. Los zwykłych żołnierzy jest mu zupełnie obcy. Jest tak potężny, że każdy jego rozkaz spełniany jest natychmiast. To tyran, przed którym wszyscy drżą. Przez niego płaczą matki, tracące synów zesłanych na Syberię lub powołanych do wojska.
Wersy 36-42: Do cara podmiot liryczny zwraca się słowami: „Mocarzu jak Bóg silny, jak szatan złośliwy”. Oznajmia, że podczas kiedy drży przed nim cała Europa, tylko Polska urąga jego mocy i staje do walki. Stwierdza też, że korona dawnych królów polskich została przez cara przywłaszczona bezprawnie, zhańbiona, skrwawiona. Nie jest godzien nawet jej dotykać, a co dopiero uzurpować sobie prawo do zakładania jej jako insygnium władzy królewskiej.
Wersy 43-76: Gorzkie rozważania narratora na temat samowoli cara i jego okrucieństwa przerywa głośne „Ura!” żołnierzy rosyjskich. To znak, że wygrywają. I rzeczywiście z reduty padł już ostatni wystrzał armatni. Pewnie skończyły się pociski albo zginęli ostatni, którzy mogli obsługiwać działa. Tymczasem Rosjanie wkraczają w obręb szańca, niczym „robactwo na świeżego trupa”.
Wersy 77-92: Narratorowi pociemniało w oczach z rozpaczy i żalu, a tymczasem jego dowódca obserwujący pole bitwy przez lunetę wyrzekł tragiczne słowa „Stracona”. Narrator zobaczył wtedy łzę na jego twarzy. Generał, który miał słaby wzrok, poprosił go, aby zerknął na pole walki i poszukał wzrokiem Ordona. Rzeczywiście, wkrótce narrator ujrzał dowódcę szańca. Ordon coś wykrzykiwał, machał ręką, potem porwał „palną świecę” i skoczył do podziemi reduty. Generał rzekł na to, że najwyraźniej Ordon postanowił wysadzić szaniec, bo w lochach były składy broni i prochów.
Wers 93: W kilka sekund potem powietrze rozdarł ogromny huk i błysk.
Wersy 94-114: Potem zaległa cisza. Oczom obserwatorów ukazała się bezkształtna bryła ziemi, w której zostali pogrzebani i obrońcy, i napastnicy reduty Ordona, i wreszcie on sam. Na wieki zbratała ich chwila śmierci, wspólny grób. Ordon został tu nazwany „patronem szańców”, ponieważ dokonał dzieła zniszczenia, ale w najlepszej wierze.
W ostatnich wersach osoba mówiąca stwierdza, że kiedyś, na końcu dziejów, Bóg tak samo, jak Ordon swoją redutę, wysadzi ziemię.