Odpowiedź :
Nie ma praktycznie możliwości żeby w życiu chociaż na chwilę odciąć się od spotkań z ludźmi. Z niektórymi z nich podzielamy opinie i poglądy ale zdarzają się i tacy których jak słyszymy to mamy ochotę wyjaśnić co nam w nich nie pasuje punktując to pięknie w dwustu-słownej rozprawce a czasem nawet chcemy posunąć się o krok dalej. Uważam jednak że zawsze warto z ludźmi znaleźć wspólny język i na drodze kompromisu i współpracy poszukać wspólnych rozwiązań problemów jakie z nimi dzielimy. Jestem przekonana że zgodnie z polskim przysłowiem "zgoda buduje niezgoda rujnuje". Wyjaśnię pokrótce co skłoniło mnie do takiego stwierdzenia.
Zacznę więc od ikonicznego przykładu konfliktu sąsiedzkiego na niebyt wielką skalę. Cześnik — a w zasadzie Maciej Raptusiewicz, oraz Rejent Milczek. "Tych dwóch ludzi. Ogień woda." — jak to powiedział Wacław — twierdzę że określił ich trafnie. Byli dwoma żywiołami które podtrzymywały życie w okolicy chociażby nieraz je nawet komplikując. Cześnik niczym ogień wybuchał nagle i tlił gniewem póki dostawał pożywkę do podtrzymania swojej złości, Rejent zaś choć zdawał się być spokojny miał "diabła w duszy" i uwielbiał wszystko knuć i planować za czyimiś plecami. Obydwaj panowie podsycali jednak swój konflikt powstały zresztą z naprawdę błahych powodów chociaż mimo to ich działania często uderzały w poważniejsze tony. Zaczęło się od prostych kłótni sąsiedzkich które po pewnym czasie stały się standardową "rozrywką" gotowaną przez nich ich bliskim i sługom. Bo przecież wydzierający się na siebie nawzajem sąsiedzi to w tamtych szczyt podwórkowej komedii. Ta komedia nieraz przeradzała się w tragedię kiedy jeden mądry wrzucił brudy drugiemu do studni. Skutki tego były już dużo poważniejsze — pozostawiały ludzi odciętych od wody na wiele dni. Pewnego dnia doszło jednak do ogromnej bitwy pod murem która swoimi rozmiarami prześcigała nawet bójki pod obecnymi blokami — bo teraz nikt nie wysyła Papkina z karabinem żeby rozjuszył emocje walczących. Od razu chyba widać że sprawy zaczęły iść w niebezpieczne strony. Panowie szlachcice by się tam przecież nieźle pozabijali gdyby nie niektóre kolejne wydarzenia które odgrywały się za ich plecami. Co najważniejsze a zarazem będące najgorszym aspektem całej tej sąsiedzkiej tragedii w ich kłótni głównie cierpiały osoby trzecie. Bo przecież pan Rejent nie wyszedł z domciu żeby przepędzić ludzi Cześnika, a Raptusiewicz nie poszedł własnoręcznie ich "pozałatwiać" mimo że wyrażał takie chęc
Zacznę więc od ikonicznego przykładu konfliktu sąsiedzkiego na niebyt wielką skalę. Cześnik — a w zasadzie Maciej Raptusiewicz, oraz Rejent Milczek. "Tych dwóch ludzi. Ogień woda." — jak to powiedział Wacław — twierdzę że określił ich trafnie. Byli dwoma żywiołami które podtrzymywały życie w okolicy chociażby nieraz je nawet komplikując. Cześnik niczym ogień wybuchał nagle i tlił gniewem póki dostawał pożywkę do podtrzymania swojej złości, Rejent zaś choć zdawał się być spokojny miał "diabła w duszy" i uwielbiał wszystko knuć i planować za czyimiś plecami. Obydwaj panowie podsycali jednak swój konflikt powstały zresztą z naprawdę błahych powodów chociaż mimo to ich działania często uderzały w poważniejsze tony. Zaczęło się od prostych kłótni sąsiedzkich które po pewnym czasie stały się standardową "rozrywką" gotowaną przez nich ich bliskim i sługom. Bo przecież wydzierający się na siebie nawzajem sąsiedzi to w tamtych szczyt podwórkowej komedii. Ta komedia nieraz przeradzała się w tragedię kiedy jeden mądry wrzucił brudy drugiemu do studni. Skutki tego były już dużo poważniejsze — pozostawiały ludzi odciętych od wody na wiele dni. Pewnego dnia doszło jednak do ogromnej bitwy pod murem która swoimi rozmiarami prześcigała nawet bójki pod obecnymi blokami — bo teraz nikt nie wysyła Papkina z karabinem żeby rozjuszył emocje walczących. Od razu chyba widać że sprawy zaczęły iść w niebezpieczne strony. Panowie szlachcice by się tam przecież nieźle pozabijali gdyby nie niektóre kolejne wydarzenia które odgrywały się za ich plecami. Co najważniejsze a zarazem będące najgorszym aspektem całej tej sąsiedzkiej tragedii w ich kłótni głównie cierpiały osoby trzecie. Bo przecież pan Rejent nie wyszedł z domciu żeby przepędzić ludzi Cześnika, a Raptusiewicz nie poszedł własnoręcznie ich "pozałatwiać" mimo że wyrażał takie chęc