Czytałam ostatnio książkę, w której na końcu pojawiła się pewna notatka od autora, pisał on w niej o pewnym człowieku, którego poznał, dzięki niemu postanowił spełnić marzenie swojego dzieciństwa jakim było pisanie książek.
Skawiński, bo tak właśnie nazywał się człowiek, którego spotkał, był mieszkańcem latarni. Pracował tam przez długie lata swojego życia, podobała mu się ta praca, ponieważ trudno było mu nawiązywać kontakty międzyludzkie. Kochał to, co robił. Dostawał codziennie jedzenie, w każdą niedzielę była dostawa gazet. Nie musiał nic robić prócz pilnowania statków. Jego praca była odpowiedzialna, ale nie ciężka. Podczas bycia w latarni czuł się komfortowo, jego wyjazdy na wyspę były zazwyczaj krótkie.
Przeżył dużo, był górnikiem w Australii, poszukiwał diamentów w Afryce, pełnił funkcję strzelca rządowego w Indiach, miał nawet farmę w Kalifornii, lecz zrujnowała ją susza, handlował z brazylijskimi plemionami, był kowalem w Helenie w Arkonas, lecz tym razem zrujnował go pożar miasta, był harpunnikiem na statku wielorybniczym oraz posiadał swoją fabrykę cygar w Hawanie (gdy zachorował na febrę, wspólnik go okradł). Praca była dla niego całym życiem.
Niestety, wszystko, co dobre musi się skończyć. Pewnego razu przysnął, a statek się rozbił. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Został zwolniony, był załamany tym faktem. Lecz po jakimś czasie zrozumiał, że tak musiało być. Opowiadał, że trzeba wyjść ze swojej komfortowej strefy, żeby odnaleźć ‘szczęśliwe wyspy’, tak musiało się stać. Doradził początkującemu pisarzowi, by nie bał się opinii innych, najważniejsze jest to czego ty pragniesz.
W życiu są potrzebne zmiany.